18.09.2015

Blog: Przez Warszawę przeszedł marsz konfidentów

W sobotę 12 lipca przez Warszawę przetoczyło się zbiegowisko narodowego bydła, które po raz kolejny pokazało swoją służalczość wobec władzy i obecnego systemu politycznego. W momencie gdy tysiące ludzi próbuje uciec przed konfliktem zbrojnym w Syrii - celem ataku ze strony prawicowej hołoty stają się niewinne osoby poszukujące lepszego miejsca do życia niż własny kraj, przekształcony przez sąsiednie reżimy i przepychanki geopolityczne w kupę gruzu. Jedną z głównych stron finansujących konflikt są monarchie bliskowschodnie i protegujące je mocarstwa zachodnie, odpowiadające od początków XX wieku za 90% wsteczniactwa i zacofania w całym regionie bliskiego wschodu, jak i niestety również innych części świata, jak pokazał to konflikt w Afganistanie trwający na przełomie lat '80 i '90.


Nędzne pismaki i reżimowe media, piszące chwalebne nekrologi podczas niedawnej śmierci saudyjskiego satrapy, upatrują terrorystów wśród uciekinierów od wojen i migrantów ekonomicznych poszukujących chleba, udając ślepych na fakt że ewentualny zamachowiec za najbardziej prawdopodobny środek transportu wybierze pierwszą klasę samolotu, a nie miejsce przy oponie ciężarówki. Ten potok ignorancji i gówna, jaki wylewa się z ust pewnej części polskiego i europejskiego społeczeństwa, o której opinię mam gorszą niż o psim łajnie, wypełnia swoim smrodem od kilku tygodni zdecydowanie większą przestrzeń niż powinna być dopuszczalna dla takiego ścierwa.

Poziom hipokryzji w Europie osiąga kosmiczny poziom w momencie gdy Francja, która urządza saudyjskim monarchom wakacje w stylu Ludwika XIV, Niemcy, których broń chemiczna wypełnia po brzegi arsenały bliskowschodnich państw, Wielka Brytania, która razem ze Stanami Zjednoczonymi przez lata blokowała rozwój najmniejszych oznak demokracji w regionie, tylko po to aby utrzymać sprzyjające ich interesom ekonomicznym reżimy przy władzy - próbują usilnie przemycić przekaz, w którym przedstawiają się jako zupełnie obce sytuacji na bliskim wschodzie i nieodpowiedzialne za los tysięcy osób.



Totalnym odjazdem, który stawia mi podejrzenia, że redaktorzy polskich mediów wąchają klej na śniadanie i na podwieczorek palą skręty ze styropianem, są wywody godne Der Stürmera o demograficznym zagrożeniu ze strony muzułmanów. Cała histeria wynika z faktu że zamiast z prawakami, z którymi swoją drogą i tak nikt normalny nie chce się dupczyć, spora część polskiego społeczeństwa wybierze za partnerów do kontynuowania gatunku ludzi z trochę świeższą pulą genetyczną i na pewno zdrowszą od tej posiadanej przez prawicowe chujomordy z gównem zamiast mózgu.

Na domiar złego ostatnie gorszące wydarzenia zbiegły się z premierą filmu "Karbala". Mieliśmy więc przykrą okazję przypomnieć sobie, że oprócz mieszkania w kraju pełnym zakompleksionych i pełnych fobii piździelców, którzy na widok araba i murzyna popuszczają w gacie, zamieszkujemy też państwo, którego rządzący w obrzydliwy sposób całowali i nadal całują tyłek głównego lokatora Białego Domu.

Motyw wspomnianej propagandowej produkcji filmowej samoistnie nasuwa kolejne pytanie, a mianowicie czy utrzymanie kontyngentu grubo zarabiających polskich najemników, którzy wnieśli swój niezaprzeczalny wkład w obecną destrukcję Iraku i rozprzestrzenienia się konfliktu na sąsiednią Syrię, nie był wielokrotnie wyższy od kosztu zapewnienia bezpiecznych warunków do życia dla 10.000 migrantów?



Słysząc wypowiedzi Kopaczowej oraz innych obleśnych osobników obecnych przy polskim korycie politycznym, którzy twierdzą że Polska może przyjąć jedynie 2.000 osób - zastanawia mnie czy normalną reakcją psychologiczną na tego typu cyniczne wypowiedzi nie powinny być mokre sny z kolejną katastrofą smoleńską w roli głównej. Czy rzeczywiście Polska jest w większej ruinie niż nam się wydaje i rozlokowanie więcej niż jednego migranta na 19.000 osób (tyle wychodzi w przeliczeniu przy 2.000 osób) doprowadzi do upadku gospodarczego państwa nad Wisłą.

Nacjonaliści po raz kolejny pokazali że są psami i konfidentami wypełniającymi życzenia i pełzającymi przed klasą rządzącą, która nakłada na niższe warstwy społeczeństwa sztuczne podziały etniczne i religijne, za pomocą których łatwiej jest jej trzymać pospólstwo za mordę. Idea narodu, wykreowana sztucznie w XIX jako zamiennik cieszącej się wśród ludu średnią sympatią władzy feudalnej, została stworzona aby dać ludziom fałszywe poczucie posiadania jakiegoś wspólnego interesu z klasami wyższymi w ramach jednej grupy etnicznej, językowej lub religijnej zależnie od różnych form nacjonalizmu [1][2]. Skrajna prawica idealnie przyklaskuje przekazowi tworzonemu od lat przez media głównego nurtu, w którym wszystko co nie jest europejskie, jest z automatu groźne i gorsze, nie wchodząc zupełnie w analizę całej złożoności, bogactwa kulturalnego i historycznego danego obszaru.


Śmieszne jest, jak Europa próbuje wmawiać innym swoją wyższość i uczyć cywilizacji, sama będąc miejscem, w którym nie tak dawno za niezbyt germańską urodę człowiek mógł potencjalnie trafić do komory gazowej, kobiety w Szwajcarii nie mogły głosować do lat '70, we Włoszech sądy uznawały argument zabójstwa honorowego aż do lat '80, a w wielu państwach motywy religijne potrafią zmieniać prawo. Żyjemy w kraju, w którym mimo braku analfabetyzmu, średnio (ale jednak) działającej edukacji, przeciętna osoba cierpi na totalne ciemniactwo i niedojebanie umysłowe w kwestiach politycznych i społecznych, opierając swoje opinie na pokątnie zasłyszanych mitach. Żyjemy w kraju, gdzie na takiej samej zasadzie jak różnej maści kapitalistyczne cwaniaki wciskają idiotom kołdry i garnki za tysiące złotych, ludzie których zdolność samodzielnego myślenia jest mniejsza od zera, są w stanie uwierzyć w każdą informację usłyszaną od skrajnie (i nie tylko) prawicowych mediów i różnej maści świrów na portalach społecznościowych.
Kraj, którego jedna piąta ludności została systematycznie wyeksterminowana podczas IIWŚ (z prawie równą liczbą ofiar wśród polaków o żydowskim i katolickim pochodzeniu religijnym, oczywiście z dużo bardziej tragicznym wskaźnikiem proporcjonalnym wśród żydów), gdzie jest prawie niemożliwe wskazać rodzinę w której przynajmniej jeden z członków nie zginął podczas okupacji, w którym oprócz zabitych i zamordowanych, tysiące osób zostało przekształconych w niewolników pracujących dla przemysłu i rolnictwa III Rzeszy, a jeszcze innych wykorzystywano do brutalnych eksperymentów na osobach. Ten kraj posiada dziś społeczeństwo, które nie rozpoznaje znaku SS, na stadionach możemy zobaczyć symbolikę nazistowską i (jest się z czego śmiać) antykatolickiego Ku Klux Klanu.

Tak więc zanim ktoś publicznie wykrzykuje hasła świadczące o jego zidioceniu, warto przed wypowiedzeniem o innej kulturze, pouczyć się przynajmniej własnej historii, a nie jak obecnie - prosto z ucyrkowionych obchodów rozpoczęcia powstania warszawskiego iść na stadion, w którym na całej trybunie rozpościerają się symbole używane przez tych, którzy to powstanie zatapiali we krwi. Nacjonalistyczne szumowiny powinny składać kwiaty Hitlerowi, Stalinowi i Gomułce, bo tylko dzięki działaniom tych osobników, Polska stała się dzięki holokaustowi, masowym deportacjom i prześladowaniom w późnych latach '60 szarym monolitem narodowym, gdzie - jak widać skutecznie - można wytresować społeczeństwo w duchu paranoi i strachu przed wszystkim co obce.

Państwo narodowe prędzej czy później odejdzie w niepamięć jako aberracja myśli politycznej, która w swojej względnie krótkiej historii wywołała niesamowitą ilość cierpienia i olbrzymich zniszczeń. W najlżejszych przypadkach nowoczesne państwo narodowe doprowadziło do wręcz kryminalnego wyniszczenie bogactwa kulturalnego i językowego zastępując mozaikę języków i dialektów obecnych w Europie i innych częściach świata - ujednoliconym i sztucznym "językiem telewizyjnym" jak zaczęliśmy nazywać to w drugiej połowie XX wieku. Swoje najgorsze oblicze pokazało państwo narodowe w zbrodniach dokonywanych przez III Rzeszę.

Niezależnie jakiego rodzaju nacjonalistą ktoś się określi, ideologia ta pod każdą postacią jest sprzeczna z naturalnym zachowaniem społeczeństw ludzkich, które zawsze żyły w mniejszym lub większym wymieszaniu. Żadne państwo nie ma prawa nazywać się reprezentantem danej grupy etnicznej lub narodu zdefiniowanego w inny sposób. Żadne państwo nie ma prawa za pomocą zinstytucjonalizowanego aparatu represji uniemożliwiać przemieszczania się ludziom. Żadna religia nie ma prawa do uzurpowania sobie monopolu na danym obszarze, i osobom trzecim względem migrantów - że tak to delikatnie określę - chuj do tego jakie posiadają i czy w ogóle mają jakieś wyznanie.



[1] Wspólnym interesem klas niższych i wyższych danej grupy etnicznej, może być na przykład walka przeciwko represjom za używanie lokalnego języka. W tym przypadku interpretujemy to jednak w ten sposób, że bardziej niż nacjonalizm, jest to po prostu walka z innym nacjonalizmem.

[2] Sztuczność narodu bierze się z faktu, że nie ma jakiejkolwiek ścisłej definicji czym ten naród ma być. W zasadzie w każdym przypadku dobiera się odgórnie inne kryteria zależnie od kraju, którego dotyczą. Przykładowo w wielu państwach Ameryki Łacińskiej, różnica między narodowością a obywatelstwem praktycznie nie istnieje. Część państw stosuje prawo ziemi do nadawania obywatelstwa, więc każda osoba urodzona na terytorium danego kraju automatycznie staje się jego obywatelem. Jest to najmniej opresyjna forma narodowości, chociaż i tak w niektórych państwach są obecne postawy ksenofobiczne wobec osób z krajów sąsiednich mimo znikomych różnic fizycznych i kulturowych między osobami z tych państw. W tym przypadku definicja narodu nie neguje przypisania komuś narodowości ze względu na pochodzenie etniczne, lecz to nie anuluje istnienia mariażu klasizmu i rasizmu skierowanych wewnętrznie, których korzenie można wyśledzić aż do czasów kolonialnych. W Polsce liberalna koncepcja narodowości stosowana po drugiej stronie oceanu nie zakorzeniła się, przyjmując definicję która negowała innym grupom etnicznym określenie się Polakami (szczególnie mocno żydom, mimo że zamieszkiwali te tereny od 700 lat). Definicja ta, próbowała zniszczyć kulturę, język i religię innych grup etnicznych (eufemicznie nazywając to asymilacją) i szkalowała te grupy, gdy z oczywistych powodów nie chciały być na siłę wciskane to sztucznego tworu politycznego jakim była rodząca się w XIX wieku myśl narodowego państwa polskiego.

Jako ciekawostkę można dodać, że nawet etniczni polacy z dominującej warstwy chłopskiej początkowo niezbyt chętni byli angażować się w tego typu projekt. Stąd pojawia się później skręt w kierunku socjalistycznych, lewicowych i ogólnie socjalnych haseł w łonie ruchu niepodległościowego, które miały przekabacić niżej położone warstwy do tego projektu politycznego.


MG                                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz