15.02.2013

Stany Zjednoczone oraz UE szykują największe porozumienie wolnego handlu w historii

Unia Europejska i Stany Zjednoczone rozpoczną wkrótce negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu- poinformował przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. KE chce, by rozmowy ruszyły jeszcze w pierwszej połowie tego roku.

Prezydent USA Barack Obama zapowiedział w swoim orędziu o stanie państwa rozpoczęcie rozmów o "partnerstwie handlowym i inwestycyjnym" z UE. Jego zdaniem zawarcie umowy doprowadzi do stworzenia "jednej z najważniejszych stref wolnego handlu na świecie", a także przyczyni się do wzrostu gospodarczego.

Obama, Barroso i przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy opublikowali w środę wspólne oświadczenie, w którym ogłosili zainicjowanie "wewnętrznych procedur", koniecznych dla otwarcia negocjacji. Przyszłe porozumienie ma według nich nie tylko pozwolić na dalszą liberalizację w sferze handlu i inwestycji, ale też na ograniczenie innych barier takich jak różnice w standardach oraz bariery pozacelne.

Jaki wpływ będzie miała ta umowa na pracowników po obu stronach Atlantyku?

Jak wiadomo już od niekrótkiego czasu umowy wolnego handlu nie wiążą się ze zrównaniem ku górze waruków pracy pracowników mieszkajacych w państwach sygnujących takie traktaty. W praktyce pracownicy z państw gdzie klasa pracująca wywalczyła sobie lepsze warunki bytu są poddawani olbrzymiej presji w wyniku istnienia konkurencji ze strony firm operujących w krajach, gdzie płace i ogólne warunki pracy i bytu zatrudnionych pracowników są zdecydowanie niższe.

Dochodzi wtedy do procesu zwanego "wyścigiem do dołu". Polega on na tym, że przy iluzji "wzrostu gospodarczgo", dochodzi do pogorszenia się ogólnych warunków bytu klasy pracującej. Na warunki bytu składają się czas spędzony w pracy, jej intensywność, statystyczny czas zatrudnienia i otrzymywania dochodów (czyli mówiąc konkretnie w sytuacji kiedy zostaniemy zwolnieni z dnia na dzień to czy kapitalista jest zobowiązany nam płacić jeszcze przez pewien czas i jak długo, czy zostajemy na lodzie bez niczego). Dodatkowo oczywiście liczą się dochody a mówiąc bardziej ściśle moc konsumpcyjna czyli jaki procent naszych zarobków musimy wydać aby pozwolić sobie powiedzmy na 60 metrowe mieszkanie 20 min od centrum*.

"Wzrost ekonomiczny", którym tak często lubią nas karmić politycy i eksperci z różnych ciekawych fundacji opiera się jedynie na pieniężnych uśrednionych wskaźnikach makroekonomicznych, za którymi przeważnie stoi nagłe wzbogacenie się nielicznych właścicieli firm wykorzytujących korzyści z podobnych umów. Nie uwzględnia on absolutnie niepieniężnych składników które współtworzą ogólny byt pracowników oraz realną jakość ich życia.

M.G

Pierwsza część na podstawie PAP

*tak, to była ironia. W Warszawie, gdzie mieszkam osoba która zarabia minimalną, musiałaby wydać więcej niż zarabia aby utrzymać 30 metrową kawalerkę. Nawet uwzględniając że jest wiele osób które zarabia więcej, to przy zarobkach 3000 na rękę trzeba by było wydać ponad połowę tego co się zarabia aby utrzymać taką dziupelkę. Mówienie więc o 60 metrowym mieszkaniu jest niestety, jak na warunki panujące w tym mieście, teoretyzowaniem z głową w chmurach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz